Rozdział 21. Bezimienny i wybrzeże.

- Cholera, zaraz się roztopię - powiedział Leo do przyjaciół, którzy spojrzeli na niego z nad swoich lodów.
- Jest chyba 500 stopni, a my krążymy po Rzymie od dobrych dwóch godzin i nie znaleźliśmy nic sensownego.
- Słyszałeś co mówił Posejdon - odparła Ginny - musimy znaleźć jakiegoś boga co nam pomoże.
- Tylko jak go rozpoznamy? - spytał Ron. - Nawet nie wiemy jak się nazywa.
- Posejdon nie był wylewny w swoich zeznaniach - Percy przyznał mu rację.
    Harry i Hazel jako jedyni z całego towarzystwa nie udzielali się w rozmowie. Ekipa herosów i czarodziei była tak pochłonięta swoimi wywodami, że nawet nie zauważyli, że dwójka ich przyjaciół jest nieobecna. Wpatrywali się przed siebie na plażę niedaleko lodziarni, gdzie w powietrzu unosiła się postać o sylwetce człowieka lecz bez żadnych szczegółów w budowie ciała. Była cała niebieska lekko przezroczysta ale wyglądająca na materialną. Wokoło niej na ziemi widniał duży niebieski okrąg, który na krawędziach lekko płonął ogniem tego samego koloru.
- Życie i śmierć. Ten, który przeżył i ta, która powróciła. - usłyszeli głos w swojej głowie i się lekko wzdrygnęli.
- Kim jesteś? - Harry szepnął słabo w stronę postaci.
- Harry? Harry! - zmartwiona Ginny zaczęła potrząsać go za ramię. - Z kim rozmawiasz?
- Wy go nie widzicie? - spytała Hazel co jeszcze bardziej zaniepokoiło ich przyjaciół.
- Kogo? - zdezorientowany Jason popatrzył na plażę.
- Nie zobaczą mnie i nie usłyszą. Tylko wam dane jest zobaczyć mój pradawny wygląd.
- Kim jesteś? - Harry ponowił pytanie i powstrzymał potok słów od reszty machnięciem ręki.
- Jestem Bezimiennym, pradawnym bogiem, którego imię zostało zapomniane przez śmiertelników i pozostałych bogów. Byłem przed erą bogów, przed tytanami, przed samą Gają i Uranosem, byłem wcześniej od chaosu i wcześniej od nicości. Byłem od zawsze na zawsze. Istnieje równocześnie nie istniejąc. Jestem ale mnie nie ma. Bezimienny. Pradawny. Nieśmiertelny.
- To znacznie ułatwia sprawę - wymamrotała Hazel.
- Nie oczekuję od was zrozumienia, nie oczekuję, że pojmiecie sens mnie i mojego jestestwa. Jestem tu w konkretnym celu. Strzegę przejścia do wymiaru, który wymiarem naszym nie jest. Do innego świata. Do świata gdzie magia i mitologia nie istnieją, ale zarazem są jego nieodłącznym elementem. Gdzie czas podąża swoim własnym czasem, rządzi się własnymi prawami. Świat gdzie istnieją Łowcy Dusz, potężni i słabi równocześnie. Czuję w was potrzebę. Chcecie dostać się tam, gdzie inni nie chcieli, a Ci co chcieli nigdy nie powrócili żywi. Zastanówcie się czy chcecie w to wciągnąć siebie i swoich przyjaciół. Nie będzie odwrotu. Będziecie musieli przejść cały wymiar od początku do końca, gdzie będę na was czekał, jeżeli przeżyjecie. Wrócę do was za pół godziny ziemskiego czasu.
     Po tych słowach bóg zniknął a oni wyrwani z transu popatrzyli po reszcie ekipy. Nie tracąc zbędnych minut, których im ubywało z każdą chwilą opowiedzieli przyjaciołom co powiedział im Bezimienny.
- No nie wiem - Hermiona zawahała się. - To nie wróży nic dobrego.
    Decyzja była podjęta.

Nagle ciemność ustąpiła. Poczuli pod sobą mokry piasek. Gdzie... gdzie my jesteśmy? Ujrzeli plażę spowitą mgłą. Była na tyle gęsta, że ledwo widzieli na kilka metrów. Rozejrzeli się dokładniej po plaży. Dookoła leżały porozrzucane skrzynie i pozostałości po nich. Ciche odgłosy z za mgły, szuranie wielu nóg po piasku i niezrozumiałe charczenie mroziło im krew w żyłach. Usłyszeli krzyk. Momentalnie odwrócili się w tamtą stronę i zobaczyli jak ktoś... nie... jak coś pożerało na ich oczach jakiegoś mężczyznę. Percy chwycił za miecz i zaczął pędzić na ratunek. W ostatniej chwili udało mu się dosięgnąć dziwnej istoty i przebić jej głowę mieczem. Potwór więcej się nie poruszył, ale mężczyzna krwawił obficie z boku, z którego wyszarpnięto spory kawał mięsa. Dziewczynom robiło się nie dobrze, ale udało im się powstrzymać wymioty. Mężczyzna patrzył niewidzącym wzrokiem gdzieś w dal, jakby widział coś czego oni nie mogą dostrzec. Nagle złapał Percy'ego za rękę, aż zrobiło mu się zimno ze strachu.
- Kim jesteś? - spytał się cicho i przekręcił głowę w jego stronę.
- Ja... ja nie wiem jak ci to wytłumaczyć.
- Źle dzieje się w Horevcalsh chłopcze... - Uraziło go stwierdzenie, że jest chłopcem, ale mu nie przerywał.
- On... on chce się wydostać z równoległego świata. On... on chce zawładnąć naszym światem. Musisz go powstrzymać. Musisz!
- Ale kto? Kto chce się wydostać? O kim mówisz?!
- On... on jest zły... on... Ald... - Nagle urwał.
- Ald...? Ale co dalej, jak brzmi jego pełne imię?
Niczego więcej nie udało się dowiedzieć. Mężczyzna przestał oddychać, a w raz z nim odeszło imię złego Ald...
- Dziwne - powiedziała cicho Annabeth, patrząc na martwe ciało.
Zaczęli powoli iść w stronę mglistej rzeczywistości. Gdy wyłonili się z za mgły zamurowało ich. Wszędzie dookoła chodziły topielce. Mnóstwo topielcy. Niektóre miały przy sobie miecze, niektóre pozostałości po zbrojach. Nie zwracały na nich uwagi, ale mogła to być cisza przed burzą. Powoli szli wzdłuż brzegu, a serce mało nie wyskoczyło im z piersi. Nie było wyboru. Krok po kroku, metr po metrze przesuwali się do przodu. Nie wiedzieli ile czasu to zajęło. Trwało to wieki. Gdy już docierali do jakiejś osady, gdy już prawie się udało do ich uszu wdarł się potężny ryk. Z za skały wyłonił się potężny kolos, siny jak topielce, ale z pewnością nim nie był. Nie patrzył się jak przygłup. W jego oczach zobaczyli rządzę mordu. To, że jeszcze nie rzucił się na nich zawdzięczali tylko elementowi zaskoczenia, którym było nagłe pojawienie się. Jednak to nie miało trwać długo, kolos już uniósł swój miecz i zamachnął się nim na najbliżej stojącą Piper chybiając ledwie o centymetr.Uniósł miecz ponownie w górę, a oni stali nie mogąc zareagować. Mgła na plaży odbierała im całą moc. Nagle przez głowę kolosa przeleciał bełt, zostawiając w niej dziurę na wylot. Ostatnim co uczynił było zrobienie zdziwionej miny i z takim wyrazem twarzy opadł na kolana i zaczął zamieniać się w proch.
- No! Lyży cholyrstwo! - krzyknął ktoś z za palisady.
- Panoćku, to żeś już jyst trzyci w tym mysiącu! - zawtórował mu ktoś. - Te, a te dziecki to czyje som?
Nagle z za palisady wyjrzało dziesięć głów w metalowych hełmach co wyglądało komicznie od strony ekipy.
- Eeee - zaczął inteligentnie Frank - ktoś mi wytłumaczy co tu się dzieje?
- Te, kto wyście? - spytał jeden ze strażników.
- My... - zaczął Jason.
- Cichaj żeś panoćku! - przerwał mu strażnik - pytaj cię ktuś? 
- No...
- Cichaj mówiem!
- Te panoćki, popatrzajcie na tych dwoje! - krzyknął jeden z nich, a reszta zawtórowała mu głośnym "OOO"
- Skąd dziecki mają te łopaski? - spytał.
Herosi i czarodzieje zaczęli rozglądać się po sobie nie rozumiejąc o co chodzi. Zauważyli, że Harry i Hazel na lewych nadgarstkach mają zawiązane niebieskie opaski.
- Co to znaczy? - spytała cicho Hazel.
- Naznaczeni! - krzyknął strażnik. - Panoćki mamy dziecki naznaczone! - krzyczał gdzieś za palisadę, a przyjaciele usłyszeli podniecone szepty.
Nagle z za palisady wychyliło się kolejne dwadzieścia głów, co wyglądało już tak komicznie, że ekipa zaczęła się jawnie śmiać nie zważając na gniewne spojrzenia ze strony osadników. Wśród śmiechu Harry usłyszał przedzierający się do jego podświadomości głos, który momentalnie sprowadził go do rzeczywistości. Przestał się śmiać i wpatrywał się w postać, która wyłoniła się z za drewnianych palików. Czarodzieje również przypatrywali się postaci z pełnym niedowierzaniem. Tylko herosi nie rozumieli zaistniałej sytuacji.
- Harry - znajomy głos.
- Syriusz?

Komentarze